Przeczytać jesień

  • Publikacja
  • 15/06/2013

 Jesień przytłacza nieustępliwą szarością. Powszechnie wiadomo, że niedobór promieni słonecznych wpływa na obniżenie nastroju i samopoczucia, a mówiąc prościej (i bardziej „medialnie”) wpędza człowieka w depresję. Ze względów zawodowych zapadnięcie w sen zimowy i przespanie okrutnego czasu odpada (który pracodawca ma w sobie tyle wyrozumiałości, by dobrowolnie dać pracownikom pół roku płatnego urlopu?). Z tegoż samego powodu większość populacji nie ma szans na półroczny wyjazd do ciepłych krajów. 

 

 

 Co zatem pozostaje? Cóż, można jesień przeczytać. Nie mam tu na myśli wielokrotnego składania liter w sylaby i sylab w wyraz oznaczający tę wielce nieprzyjemną porę roku. „Przeczytać” jesień, to znaczy przetrwać ją z książką. Jaką? Przede wszystkim: dobrą. Niezbyt przygnębiającą (melancholijno-depresyjne wiersze Emily Dickinson odpadają), niekoniecznie wymagającą sporego wysiłku intelektualnego („Lód” Jacka Dukaja zostawmy sobie na mrożącą krew w żyłach zimę), czytaną nie dla estetycznego przeżycia, ale czystej rozrywki (z tegoż powodu po Goethego sięgnijmy bliżej świąt).


 Wszystkie te kryteria spełnia powieść „Długa droga w dół” Nick’a Hornby’ego. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że tytuł raczej nie budzi w odbiorcy przesadnej chęci do życia. Wręcz przeciwnie – brzmi bardzo „samobójczo” i owo brzmienie jest uzasadnione, jako, że powieść traktuje o niedoszłych skoczkach z angielskiego wieżowca. Całkiem na miejscu byłoby postawienie w tym momencie pytania „Co może być nie tak z psychiką człowieka, dla którego powieść o takim tytule i takiej tematyce jest wybawieniem ze smutku, zalążkiem radości z życia?”. Wbrew pozorom, to nie jest historia o pragnieniu śmierci. To pełna ironicznego humoru opowieść o pięknie życia, od którego, mimo bezustannego cierpienia, nie można się oderwać.


 Hornby stworzył niezwykle barwne postacie o zupełnie różnych charakterach i doświadczeniach, które połączyło przypadkowe spotkanie w sylwestrową noc na dachu wieżowca. Oczywiście można rozważać tutaj kwestię przypadku i złożoności losu („ka”, jakby napisał Stephen King), można zapytać na ile człowiek jest wolny, a na ile zależny od przeznaczenia. Można – ale na szczęście nie trzeba, ponieważ powieść Hornby’ego to przede wszystkim pochłaniająca wyobraźnię, wciągająca rozrywka.


 Świat przedstawiony oglądamy z kilku subiektywnych perspektyw, co (wbrew postmodernistycznemu założeniu) zmierza do obiektywizacji danego zjawiska. Mamy tu więc popularnego prezentera telewizyjnego, którego na dach przywiodły ujawnione seksualne ekscesy. Jest także zbuntowana, wulgarna i nieco szalona nastolatka, a w rzeczywistości nieszczęśliwa, zlekceważona przez rodziców i otoczenie dziewczyna. Na dachu pojawia się także amerykański rozwoziciel pizzy, niesamowicie oczytany były członek zespołu rockowego. Do tych skrajnie różnych postaci dołącza pięćdziesięcioletnia, samotna kobieta wychowująca syna, który od urodzenia znajduje się w stanie wegetatywnym. Doborowe towarzystwo? Niewątpliwie. Relacje, które powstają między bohaterami są niezwykle skomplikowane. Opierają się na wzajemnej niechęci, jednak zawiera się w nich przymus przebywania ze sobą, potrzeba akceptacji i zrozumienia. Nie ma co ukrywać, postaci nie lubią się. Nieprzyjemne, aroganckie, ale i niepozbawione specyficznego humoru odzywki Jess ranią małomówną Maureen, irytują pełnego ogłady Martina i zdumiewają elokwentnego JJ’a. Zderzenie tak silnych i różnorodnych osobowości musi zrodzić konflikt, jednak w tym wypadku przeważnie rozbijany jest on sporą dozą komizmu sytuacyjnego i słownego.


 Zakończenie powieści jest zdumiewające, ponieważ właściwie go nie ma. Jednoznaczne rozwiązania nie istnieją, podobnie jak nie istnieją szczęśliwe zakończenia przygnębiających zdarzeń: zaginięcie siostry Jess, rozbicie przyjaźni i związku JJ, choroba syna Maureen, upadek moralny Martina – wszystko to pozostaje w sferze niedopowiedzenia. Slogan głoszący, iż życie nie jest usłane różami, w przypadku czwórki bohaterów nabiera głębszego znaczenia. Jednocześnie nie można zapomnieć, że świat, pomimo popełnianych błędów, jest miejscem, dla którego warto ciągnąć egzystencję i oczekiwać na kolejny poranek (który prawdopodobnie i tak niczego nie zmieni). Humor zawarty w powieści sprawia, że nie staje się ona patetyczną historią o cierpieniu. Jako, że czasy Edypa i Antygony mamy dawno za sobą, taka historia zwyczajnie nie miałaby racji bytu.


 Podczas depresyjnej, jesiennej słoty warto sięgnąć po powieść Hornby’ego, chociażby dla uśmiechu, który wywołują absurdalne sytuacje, ironiczne dialogi i wbrew pozorom wartka akcja, opisana z kilku perspektyw. Należy „przeczytać” jesień i z lepszym nastawieniem wejść w zimną porę roku, do której również można przyporządkować tekst, pozwalający przetrwać okres zmarzniętych dłoni, spierzchniętych ust i wielu warstw grubych, niewygodnych ubrań.

 

autor: Katarzyna Wątroba

foto: pastylka.pl