Czy sztuka obroni się sama? Życie złożone z pytań...

  • Publikacja
  • 15/12/2013

 Minęło już sporo czasu, od kiedy podpalono tęcze w Warszawie, mało do kogo nie dotarła ta  informacja. Niewiele później w Krakowie, ponownie ktoś krzyknął hańba, jak kiedyś przed laty, przy nadawaniu Michnikowi tytułu honoris causa.

 

Tym razem miało to miejsce na spektaklu "Do Damaszku". Miał być to jawny bunt przeciwko polityce jaką prowadzi obecnie dyrektor krakowskiego Teatru Starego - Jan Klata. Jakakolwiek jest moja prywatna opinia na ten temat, uważam to za zjawisko pozytywne, a przynajmniej z jednej strony. Bo o ile mogę wyznawać stanowisko - nie podoba mi się muzyka Behemotha, nie podoba mi się zachowanie na scenie pana Darskiego, więc nie idę na koncert, bo obraża to moje uczucia religijne,  jednak podoba mi się, że wciąż jeszcze wolno wyrazić swoje zdanie, nawet krzycząc „hańba”. 


O tym kto ma racje, dyskutujemy od wieków, i chyba dobrze. Prawdziwym zdaje się twierdzenie, że to właśnie w ogniu dyskusji powstają nowe pomysły, to właśnie spotkanie z murem niezgody, który postawi przed nami druga osoba, skłania nas do refleksji. Dyskusja dwóch osób, które się ze sobą zgadzają jest przyjemna, w gruncie rzeczy lubimy ludzi, którzy się z nami zgadzają, sytuacja przeciwna wzbudza w nas niekiedy uczucie złości, ale i może budzić pytanie - "A co jeśli on ma rację?". Pojawienie się tego pytania także może świadczyć o tym, że jesteśmy jeszcze na tyle otwarci by przyjąć, że nie wiemy wszystkiego. Gotowość do wiecznej weryfikacji poglądów (niekoniecznie ich zmiany), sprawia, że wciąż się rozwijamy. Bywa, iż wzbudza we mnie odrazę osoba, przesadnie przekonana o prawdziwości swoich twierdzeń, z innej strony podziwiam ją za to, że potrafi być przekonana, że tak właśnie jest i na pewno jest to właściwe i najlepsze. 


Różnimy się, z całą pewnością i to na wielu płaszczyznach, lecz czy to coś złego?  Istotniejszy wydaje się raczej fakt, czy potrafimy te różnice odłożyć na bok i współpracować, gdy zajdzie taka potrzeba, a może i tak po prostu, bez szczególnej przyczyny. A tego, co może nas dzieli, jest całe mnóstwo, począwszy od poglądów politycznych po to co zewnętrzne, czyli urodzie, statusie społecznym, ambicjach itd. skończywszy na osobistych przekonaniach. Bardzo łatwo postrzegać ludzi poprzez etykietki, a nie to kim są, łatwiej zburzyć niż budować i łatwiej opluć, niż spróbować zrozumieć. Z innej strony, na jakiej zasadzie decydujemy o tym co jest dobre, a co złe? Co jest sztuką wysoką, a co marną podróbką? Co powinno leżeć w rynsztoku, a nie leży. Nie leży bo może mamy takie czasy. To idealne czasy dla każdego, choć może prawdzie talenty jeszcze siedzą w domach i wstydzą się ujawnić. Może czekamy na coś nowego co dopiero przyjdzie. Ktoś powie, że współczesna kultura popularna to „ścierwo” w czystej postaci. Niektórzy twierdzą, że należy z góry określić co jest właściwe, a zakazać emisji tego co poziomem sięga bruku. Ale kto ustala zasady? Kto ustala wartości? My sami. To tak jak z uciekaniem od formy i łamaniem schematów, aby móc się im przeciwstawić, aby móc działać wbrew nim, należy najpierw wiedzieć, że istnieją. I w taki sposób, jak się zdaję, uciekamy od formy, poprzez formę właśnie. Brzmi to prawie jak Uroboros zjadający własny ogon. Czy w takim razie skazani jesteśmy na wieczne zatracenie w formie? Oby nie, w przeciwnym razie nie pozostanie nam już rzeczywiście nic, poza okrzykiem - hańba. 

 

autor: Monika Matura

foto: freepik.com