„Masłowska na piątkę” - czyli Paw Królowej w Teatrze Starym w Krakowie!

- Publikacja
- 12/05/2014
- Tagi
- spektakl, Paw Królowej
Teatr Stary zdążył mnie przyzwyczaić do nietuzinkowych sztuk, które w swoim nowatorstwie i pewnej dawce wywrotowości, zazwyczaj przypadają mi do gustu. Nie inaczej było w przypadku „Pawia Królowej” według powieści Doroty Masłowskiej.
Adaptacja Masłowskiej to zadanie trudne, jak bowiem okiełznać i choć spróbować zamknąć w ramy coś, co im się wymyka na każdym poziomie? Mateuszowi Pakule ta sztuka się udała. I to w pełni. Marcin Chlanda odpowiedzialny za scenografię, umieścił aktorów w przestrzeni przypominającej łazienkę, wyłożoną zielonymi kafelkami. Równie dobrze może być to jednak i sala gimnastyczna z ogromną piłką zawieszoną u sufitu. Choć otoczenie jest sterylne, a rekwizyty stanowią – różowa peruka, maska oraz piłeczki pingpongowe, to z całą pewnością wystarczą. Na scenie czwórka aktorów (Paulina Puślednik, Małgorzata Zawadzka, Szymon Czacki oraz Wiktor Loga- Skarczewski), ubrana w sportowe stroje i słusznie, biorąc pod uwagę wykonywane przez nich działania, strój ten winien spełnić swoje zadanie. Akcja jest wartka, choć w głównej mierze opiera się o grę słowem, jak to u Masłowskiej bywa. Grę niebagatelną, bo będącą mieszanką neologizmów czy rymowanek, tym bardziej zadziwia klasa z jaką aktorzy poradzili sobie z tymi łamańcami. Dzieje się tak wiele, że trudno wybrać, na którym z elementów, powinno się dłużej zatrzymać, aby nie zgubić wątku.
Główni bohaterowie sztuki i książki Masłowskiej to Patrycja Pitz — niesamowicie brzydka dziewczyna, Retro Stanisław — muzyk, którego wielu posądza o plagiatowanie, Szymon — agent Stanisława, neolingwistyczna poetka Anna Przesik oraz dziennikarka Małgorzata Mosznal. Oto panorama współczesnej rzeczywistości autorstwa Masłowskiej, która w krzywym zwierciadle i z właściwą sobie gracją, charakteryzuje współczesną Polskę. Wszystko tu jest nieudane, bohaterowie wcale nie piękni, język daleki od ugładzonego, a w tle Unia Europejska, bony i nagrody, popularność i nasze wyobrażenia. A całość zmiksowana i podlana ironią na najwyższym szczeblu.
Choć język jest nowoczesny i wulgarny w pełnym tego słowa znaczeniu, myliłby się ten, kto uznałby, że starsze pokolenie te zabiegi odstraszyły. A biorąc pod uwagę głośne śmiechy jakie rozlegały się po sali stwierdzić można, że widownia zaakceptowała teatralną adaptację. Bawią szczególnie teksty igrające z widzem, o tym między innymi, że tekst pełen jest wulgaryzmów, aby zachęcić tych, którzy nigdy nie postawiliby nogi w teatrze, czy że przekaz jest prosty, tak, aby osoba o przeciętnych zdolnościach umysłowych mogła poczuć się lepiej. I tak bez końca, przez półtorej godziny. Tego kto kocha Masłowską, zachęcać nie muszę, a dla zniechęcony istnieje spora szansa, że za sprawą sztuki, polubią ją choć odrobinę.
autor: Monika Matura










