Nostalgicznie o sesji

- Publikacja
- 05/07/2013
Istnieją dwa takie miesiące w roku, które wypełnione są bezsennymi, ciągnącymi się godzinami, pełnymi udręki westchnieniami i błądzącymi gdzieś w przestworzach myślami. I nie, nie chodzi tu o permanentne - szczęśliwe bądź nie – zakochanie, czy piękną aczkolwiek mroczną tęsknotę.
Powód owego niepokoju duszy jest dużo bardziej prozaiczny, niż mógłby na to wskazywać opisywany stan. Luty i czerwiec, wypełniona bielą i mrozem zima oraz lejące się, pomarańczowe letnie wieczory. Dwa różne miesiące mają wspólną cechę (wadę?), która nadaje im nieco nieprzyjemnego charakteru – chodzi mianowicie o Sesję, byt ulotny i niematerialny lub czas – niechciany aczkolwiek tchnący nieprzejednaną wiecznością.
Dość tego patosu. Z perspektywy absolwentki, sesja rysuje mi się jako szalony i piękny okres życia, kiedy jedynym problemem wydawało się zdobycie tego małego, niewyraźnego podpisu wykładowcy w odpowiedniej kratce. Z perspektywy studentki, ów nieczytelny kleks był niczym Święty Graal – niby nie do zdobycia, ale i tak wszyscy go pragną. W ogóle sesja przypomina nieco grę RPG, w której po wielu trudach, zwrotach akcji i wielokrotnie utraconej manie, zagubiony bohater dociera do Wrót Za Którymi Skrywa Się Przeznaczenie. Ów cel ostateczny, do którego uporczywie zmierza Postać, zwykle przybiera postać niewielkiego staruszka w ogromnych binoklach, fakultatywnie z zarostem lub kobiety z zaciętą miną (fakultatywnie z zarostem?). Bez względu na przyjętą formę, Przeznaczenie zwykle zasiada za sporych rozmiarów biurkiem, a w ręku dzierży długopis, który bezlitośnie zawiesza nad protokołem z egzaminu. I teraz tak: przed Wrotami znajduje się grupka trzęsących się i pocących postaci z szaleństwem w oczach i postawie. Za Wrotami czeka Przeznaczenie, którego – jak wiadomo – uniknąć nie można. Co jakiś czas Wrota uchylają się i wypluwają – niczym makabryczna paszcza – zmiętą, przetrawioną przez Los ofiarę, która to ofiara bełkotliwie zdaje relację ze spotkania face to face z Przeznaczeniem. Tego typu spotkanie zwykle do przyjemnych nie należy, wiadomo, czymże jest człowiek (student) wobec losu (profesora)? No właśnie. Przeznaczenie posiada imponujący arsenał broni w postaci wspomnianego długopisu, którym może skazać udręczoną Postać na kolejną, roczną drogę przez mękę, okupioną krwią, łzami i pewną kwotą pieniędzy, umiejętności manipulowania otoczeniem, dzięki czemu może utrudnić Postaci przejście kolejnych etapów piekielnego świata gry i zwykłej złośliwości, która pozwala na takie rozbicie udręki w czasie, aby ze zwykłych piętnastu minut, w świadomości Postaci, przemieniła się ona w długie, bolesne godziny. Arsenał bohatera jest doprawdy ubogi, by nie rzec – żałosny: kilka niepotrzebnych, chaotycznych faktów, zmięta kartka i nieme pragnienie miłosierdzia wypisane w ogromnych, przerażonych oczach.
Jako absolwentka miło wspominam sesję. Hektolitry wypitej kawy, nieprzespane noce, spędzone nie tyle na samej nauce, co bezustannej mantrze: odjutrasięuczę, odjutrasięuczę, odjutrasięuczę… Mantra skutku zwykle nie przynosiła, jedynie wyrzuty sumienia i niepewność jutra. Mimo wszystko z pewnego rodzaju rozrzewnieniem przysłuchuję się rozmową studentów wychodzących z kolejnych egzaminów. Zwykle narzekają, ewentualnie szydzą, czasem są stosunkowo zadowoleni. Nie biorą pod uwagę tego, że za parę lat, być może oni zajmą czcigodne miejsce za wrotami i bezlitosnym, twardym głosem Przeznaczenia wypowiedzą znamienne słowa: indeks proszę…
autor: Katarzyna Wątroba
foto: blip.pl










