Świetlickiego Marcina nieprzeczytalność

  • Publikacja
  • 10/07/2013

Nie tak dawno, pomarańczowym, majowo-czerwcowym popołudniem, w Tarnowie pojawiła się postać niezwykła, aczkolwiek w oprawie dość znajomej: ciemne okulary, powyciągany podkoszulek i przetarte miejscami spodnie, do tego nieodłączny papieros wędrujący dłonią od kącika ust ku popielniczce (tudzież zwykłemu podłożu)

 

– dzięki Bogu Marcin Świetlicki pozostał w formie nam znanej, zdystansowanego, dojrzałego mężczyzny podszytego niesfornym i zarazem onieśmielonym światem chłopcem, który właśnie nabroił i nie bardzo wie, co z tym wszystkim zrobić.

 

Ciągła gra ze światem, czy może odwieczna zgrywa ze świata – nie do końca wiadomo, co Marcin preferuje, co Marcin traktuje serio i w jaki sposób właściwie tego Marcina „ugryźć”, żeby go rozgryźć. Bo: do godziny dwudziestej (z małym hakiem) w zachodzącym słońcu jawi się Marcin-Poeta, ironicznie przybiera formę onieśmielającego Wieszcza i Solipsysty, wciągającego świat z siłą tornada w swoją absolutnie indywidualną niepoznawalną i nienazywalną rzeczywistość, w której kotłują się fobie, lęki i wizje wszelakie. Po godzinie dwudziestej: w kolorowych reflektorach jawi się Marcin-Wokalista, tekściarz, frontman i lider dziwnego tworu „Świetliki”, który z założonymi skromnie rękami całuje się z mikrofonem, całuje się z publiką, całuje się ze światem, z zatrważającym przymrużeniem oka posyła całusa nieobecnemu Absolutowi, a wszystko to w bujającej sekwencji dźwięków gitar. Świadomy infantylizm, aroganckie rzucanie petów pod scenę, dziwaczne połączenie szyderstwa i nieśmiałości w uśmiechu – tak, to gra ze światem i zgrywa ze świata, który w banale dostrzega wielkość, w kiczu piękno, a w poezji dawną siłę i powagę – dlatego ten świat zasługuje na lekkiego pstryczka w nos, poczochranie włosów, pobłażliwe poklepanie po twarzy, bo to wszystko nie jest takie proste, bo byt jest dużo bardziej skomplikowany, niż mogłoby się wydawać i my, razem z Marcinem, nie wiemy co z nim dalej można zrobić.

 

Marcin przyjechał pokazać nam nowy tom poezji „Jeden” i przyjechał zaśpiewać nam nowe piosenki. Obie czynności wyszły mu tak samo dobrze, bo chociaż podobno pisać nie umie, to pisze świetnie, a i nie umiejąc śpiewać, wydaje z siebie sensowne dość dźwięki. Z szelmowskim uśmieszkiem stwierdza, że nie potrafi nic i, że do niczego się nie nadaje. A potem czytamy: „Tysiące zaskakujących / historii o udanych pointach. / Nade mną chmury, / kołujący żuraw. / Słońce daje popalić. / I dobrze mi tak, tak mi źle.”  Gra ze światem, czy zgrywa ze świata?

 

(1)  M. Świetlicki, 11 lipca, [w:] tegoż, Jeden, Kraków 2013.

autor: Katarzyna Wątroba