Świetlickiego Marcina ciąg dalszy...

  • Publikacja
  • 17/07/2013

 Potargany, onieśmielający, aczkolwiek w gruncie rzeczy dobroduszny Marcin domaga się (chociaż on sam zapewne nie jest tego świadom) jeszcze jednego komentarza. Dlaczego dobroduszny? Autorka niniejszego tekstu dostąpiła zaszczytu rozmowy z Marcinem, a właściwie: „rozmowy”, ponieważ mówił głównie on, a autorka, ślepo w niego zapatrzona, słuchała z zapartym tchem (i, miejmy nadzieję, względnie inteligentnym wyrazem twarzy).  Pomimo nagłej blokady i permanentnego zaniemówienia autorki, Marcin postanowił niepełny dialog kontynuować i w ten sposób autorka dostąpiła kolejnego zaszczytu – otrzymała błogosławieństwo w kwestii tworzenia o Marcinie tekstów (odpowiedzialność to wielka i przyjemność zarazem). A czy jest o czym pisać? Oczywiście.

 

 

Można chociażby postarać się w kilku słowach opowiedzieć tom „Jeden”. Twór Marcina zaskoczył wszystkich magistrantów, doktorantów i profesorów zacierających ręce nad zbiorowym wydaniem „Wierszy” - wszak „zbiorówka” jest swoistego rodzaju trumną, do której gwoździe i deski mozolnie zbiera sam udręczony przez życie autor. I już można o nim tworzyć teksty i tekściki, interpretacje i krytyki, pastwić się nad wierszami powstającymi przez lata i zebranymi w jednej, niepozornej książce. Marcin jednak okazał całkowity brak zrozumienia i niewybaczalny nietakt wobec literaturoznawców i krytyków – po „zbiorówce” beztrosko wydał kolejny tom poezji. I jest, zadowolony z siebie być może, a być może jedynie chwilowo uwolniony od ciężaru bytu, który to ciężar przerzucił do cienkiej, acz treściwej książeczki.


 „Jeden” jest trochę o miłości, jest jak pełne nadziei odliczanie od nowa i czekanie na owo „nowe” ze świadomością, że i tak nic nie ulegnie zmianie, że znowu i znowu będzie przychodziła emocjonalna zima. Bieli jest tu dużo – jak zawsze u Marcina, jest to biel złowroga, miejska a więc raczej nie do końca czysta, raczej nie rokująca najlepiej (tytułem dygresji: biel u Marcina zawsze będzie budziła skojarzenia z bielą Dukaja a „Ja” liryczne Marcina zawsze będzie przypominało mi Benedykta Gierosławskiego z „Lodu”…). Miłości nie ma, miłość „bywa” tu i ówdzie, bardzo chwilowo i bardzo tymczasem. Istnieje wiara w miłość i to ona jest słabością człowieka, słabością – powiedzmy – „Marcina Lirycznego”, który chce, szuka, krzyczy, odlicza i rozczarowuje się. Raz za razem.


„Jeden” jest trochę o niepewności. Niepewności emocjonalnej (emocjonalnemu wysuszeniu?), metafizycznej (przede wszystkim: Bóg jakoś nie kwapi się do interwencji wszelakiej, jeśli słyszy, to nie odpowiada, tylko dlaczego „ja” liryczne musi się tym przejmować? Świat jest dostatecznie nieprzyjemny, obcy i skomplikowany, by jeszcze zastanawiać się nad Bożymi fochami), ontologicznej (świat jest, bo go widzę, a jeśli zamknę oczy, to…?)
„Jeden” jest trochę o śmierci, która jak cień podąża za bohaterem, za miłością, skrywa się w tych wszystkich wymienionych niepewnościach. To nie jest radosny tom, mimo wykrzykników. To nie jest depresyjny tom, mimo poruszanych tematów. To świat widziany z absolutnie pojedynczej, niepowtarzalnej perspektywy, całkowicie intymny i niedostępny i, co najlepsze i najsmutniejsze, całkowicie nieprzekazywalny. Nie wiem, jaki jest świat „Marcina Lirycznego” (świata „Marcina Realnego” również nie znam), nie opowiem jego świata. Mogę opowiedzieć jak ja widzę jego rzeczywistość, tylko, czy wówczas to nadal będzie rzeczywistość jemu przynależna? 
Ale warto spróbować zrobić dziurę w tym murze, znaleźć jakąś wyrwę do tego „Gotham”. „Jeden” – poezja w sam raz na gęste, pomarańczowe letnie zachody.

 

autor: Katarzyna Wątroba

foto: facebook.com/pages/Marcin-Świetlicki-strona-fanów