Sitcomy - za co je uwielbiamy?

  • Publikacja
  • 10/08/2014

Humor towarzyszy człowiekowi od zarania dziejów. Śmiech powoduje, że czujemy się dobrze. Śmiejąc się czujemy, że żyjemy.

 

 

Rzeczywistość jest jednak rzeczywistością i niestety nie zawsze człowiek sam z siebie jest w stanie się rozbawić. Wynalazkiem, który ma za zadanie mu to ułatwić, jest właśnie sitcom.

 

Czym jest ów sitcom? Jest to rodzaj krótkiego, zazwyczaj 20-minutowego serialu komediowego, w którym często w tle występuje śmiech publiczności i w którym dominuje humor sytuacyjny. Mając za sobą tę iście internetową definicję mogę ruszyć dalej.

 

Oczywiście nie jest powiedziane, że każdy sitcom jest śmieszny, a dokładniej — nie każdy sitcom musi nas śmieszyć. Rodzajów sitcomów jest mnóstwo. Mamy do wyboru te przeznaczone dla widzów lubiących trochę pogłówkować, jak i te lekkie, które idealne pasują np. do porannej kawy. Ciekawe pozycje znajdą również fani romantycznych uniesień bądź życia zawodowego lub prywatnego ukazanego w krzywym zwierciadle lub też z ogromnym dystansem do telewizyjnej (realnej) rzeczywistości.

 

Za co uwielbiamy sitcomy? W rozmowach ze znajomymi często poruszałam ten temat i w wielu przypadkach usłyszałam, że ich sympatia do tego gatunku wzięła się stąd, że sitcomy są lekkie i krótkie, dlatego stanowią świetną odskocznię od codziennych spraw. Jako zagorzała fanka tego rodzaju rozrywki mogę śmiało potwierdzić tę tezę. Nic nie postawi na nogi lepiej niż solidna, skondensowana do zaledwie 20 minut, dawka humoru.

 

Sitcomy mają jeszcze jedną wyraźną zaletę — praktycznie każdy epizod dotyczy czegoś innego, widz ma do czynienia z inną sytuacją. Rzadko spotykamy się z dramatycznym zakończeniem i tajemniczym napisem „ciąg dalszy nastąpi…”. Ten fakt jest niezwykle ważny i stanowi plus dla osób niecierpliwych, które denerwują się musząc czekać do następnego odcinka na tak zwane „dopięcie” sceny.

 

Na pewno wśród Was znajdzie się ktoś myślący, że zarówno nazwa, jak i gatunek to kompletnie niepotrzebna nam fanaberia zaczerpnięta zza oceanu. Takiej osobie proponuje przypomnieć sobie „13 posterunek”. To właśnie dzięki wzorcom zachodnim mieliśmy przyjemność śmiać się do rozpuku z niezdarności policjanta Czarka, nieudolnej kokieterii Kasi czy też nadgorliwej obowiązkowości państwa inspektorów Pierzchały i Kota. Przypomnijmy sobie „Miodowe lata” i wiecznie zabawną minę Tadka Norka i wybuchowy charakter Karola Krawczyka. Te dwa polskie sitcomy były dla mnie czymś niesamowitym już w dzieciństwie, chociaż nie do końca wszystko rozumiałam. Dziś cenię je jeszcze bardziej.

 

Jeśli chodzi o zagraniczne produkcje, pod względem ilości i jakości przodują Stany Zjednoczone. To tam zrodziły się popularne dziś na całym świecie postacie. Wielu z nas przynajmniej raz w życiu słyszało o szalonych kobieciarzach Barneyu Stinsonie z „Jak poznałem waszą matkę” i Charlie Harperze z „Dwóch i pół” czy też neurotycznym fizyku Sheldonie Cooperze z „Teorii wielkiego podrywu”.

 

Sitcomy nie tylko zapewniają nam 20-minutową rozrywkę. Uczą nas także dystansu do świata i samego siebie. Pokazują, że szkoda czasu na bycie zachmurzonym, niezadowolonym i kapryśnym, kiedy można bawić się, śmiać i po prostu żyć.

 

autor: Maria Madej